Dobra, nie wiem, jak opisać swój przypadek odpowiednimi słowami, aby było wszystko jasne, bo to wszystko, co się obecnie ze mną dzieje, to jest zbyt poplątane. Otóż kiedyś, jak byłem młodszy rodzice się rozwiedli i potem było mieszkanie w miejscu, o którym wolę nie wspominać. Widocznie stare wychowanie moich dziadków wpłynęło na ich zachowanie względem mnie, wpadłem nieco w depresję tam i zamknąłem się w sobie. Teraz, pomimo tego, że potem po kilku latach wyprowadziłem się do taty i było inaczej, nic się nie zmieniło. Przestałem ufać komukolwiek w swoim otoczeniu i przez całe gimnazjum miałem tylko jednego znajomego, bardziej go można ująć jako przyjaciela, takiego prawdziwego, z którym nadal utrzymuję kontakt pomimo upływu lat.
Do rzeczy, ten poprzedni rok i początek kolejnego w praktyce nie należy do udanych, można wręcz powiedzieć, że był najgorszym w moim życiu. Trzy zawody miłosne w przeciągu pół roku, patrząc przez to, że jestem naprawdę w niektórych momentach wrażliwym facetem powodują, że moja samoocena zaczęła jechać ostro w dół po równi pochyłej, a ostatni przyszedł właśnie niedawno. Szczerze mówiąc, pokłóciłem się z przyjaciółką, akurat najdziwniejsze w tym wszystkim było, że dwa dni były wspaniałe, spacery i tym podobne, ale oczywiście to musiało się popsuć. Zaczęły się przed sylwestrem ciche dni, gdzie nie było nic mówione między nami, martwiłem się tym i to strasznie, dusiłem się w sobie, zaczęły mnie nachodzić czarne myśli. Potem przyszedł sylwester i wyszedłem, aby ochłonąć, pozbierać się do kupy i wtedy nastała kłótnia, że co ja robiłem i tak dalej. Teraz niedawno właśnie dostałem od niej cynk, że nie mam sobie robić nadziei i znalazła sobie innego, bo to nie ma sensu, jest za duża różnica odległości między nami. W pierwszym porywie impulsu wyrzuciłem wszystko, co odczuwałem przez te wszystkie dni, kiedy milczała i zerwałem znajomość. To zeszło się niestety z moim okresem egzaminów na studiach, czuję powoli, że mam wszystkiego dość, depresja mnie dopadła totalna, a nie jestem w stanie uwierzyć, że "będzie lepiej". Mnie to nie przekonuje, moja samoocena jest tak zaniżona, że zamykam się coraz mocniej w sobie, bojąc się, że niektórzy wykorzystają te wszystkie moje słabości przeciwko mnie.
Nie wiem, mógłbym dodać coś o sobie bardziej, to może się przydać - jestem wysoki, przeszło 180 cm, sylwetka... Cóż, ona nieco zapuściła się, od kiedy mam problemy z kolanem nie miałem możliwości ćwiczyć porządniej, cały czas była obawa, że znowu mi strzeli coś w środku, przybyło trochę kilogramów. Jestem przeciętnej urody, ale moja pasja może być diametralnie inna od tych wszystkich facetów, których można spotkać. Uwielbiam pisać, to jest moje hobby jeszcze od czasów podstawówki, które potrafi mnie wyłączyć na kilka godzin, do tego nie lubię klubów i imprez takich, po prostu mam awersję do tego typu rzeczy. Dopada mnie właśnie przez to zwątpienie, czy aby na pewno jestem w stanie komuś zaufać, płci przeciwnej w tych sprawach? Nie jestem w stanie sam znaleźć na to odpowiedzi, gdzie w środku mnie jest właśnie ten błąd, który powoduje, że ufam, a na tym najgorzej wychodzę. Moje relacje z grupą na studiach są różne, w zależności od nastroju, który popsuł mi się całkowicie. Nie jestem w stanie się uśmiechnąć, czuję, że to byłoby całkowicie wymuszone. Nie wiem, gdzie szukać już pomocy, rodzice też mi powtarzają, że będzie lepiej, nie mam się łamać ani angażować w nic. Ja tak nie potrafię - jeżeli mi na kimś zależy, to jestem w stanie poruszyć niebo i ziemię, aby udało mi się zdobyć taką przyjaźń.
A jeszcze wspominając o studiach - to jest moje drugie podejście, w pierwszym nie zaliczyłem, w tym na początku wszystko dobrze szło, ale potem wszystko zaczęło się walić, zaczynając się od mojego samopoczucia i uczucia zawodu, że nie udało mi się nic osiągnąć w życiu prywatnym. Nie traktuję kobiet jak przedmioty, to mi nawet ani na moment nie przyszło do głowy. Nie jestem w stanie znaleźć dziewczyny, a kiedy już ją znajduję, to okazuje się, że czar pryska.