Też mam problem i nie wiem, co z nim zrobić. Tzn. w sumie wiem, że powinnam zgłosić się do psychoterapeuty, ale moja rodzina nakłania mnie, żebym próbowała sama z tym walczyć (wydaje mi się, że nie do końca widzą problem).
Otóż.
Jestem pesymistką. Skrają. Nigdy niczym się nie cieszę. Nie widzę przyszłości w kolorowych barwach. Mam 23 lata, kochanego chłopaka i od początku znajomości zawsze podkreślam, że i tak pewnego dnia się rozstaniemy. Nie marzę o ślubie, bo nie wierzę w małżeństwo. Uważam, że i tak każde się rozpadnie - nawet jak nie dojdzie do rozwodu to ludzie będą nieszczęśliwi. Nie wierzę też w związek do końca życia. Chyba nie wierzę w miłość nawet tak do końca. Swoją przyszłość widzę tak: będę pracować, zachoruję pewnie na jakąś poważną chorobę i umrę. Nic dobrego. Po każdym egzaminie napisanym na studiach wychodzę i mówię, że poszło mi fatalnie - wtedy zazwyczaj dostaję 4 lub więcej. Kiedy mówię, że na pewno nie zdałam wtedy dostaję 3-3,5.
Każdy najmniej poważny objaw chorobowy traktuję jako najpoważniejszą chorobę świata - panicznie boję się chorób, od razu nastawiam się na to, że umrę pewnie niebawem. Każde czekanie na wyniki badań oznacza u mnie brak snu, ogromne nerwy, płacz + nie potrafię się skupić NA NICZYM INNYM. Kiedy już żyję w takiej obsesji chorobowej nie robię nic, bo wychodzę z założenia, że pewnie i tak niedługo umrę. Moja obsesja chorobowa objawia się tym również, że czytam w internecie nt tych chorób i widzę że to na pewno mój przypadek.
W życiu zawsze zakladam najgorszy scenariusz - ktoś z moich bliskich nie odbiera telefonu przez 10 minut ode mnie, a ja już mam w głowie wizję wypadku albo śmierci, a nie, że ktoś mógł zwyczajnie nie słyszeć.
Ponadto, panicznie boję się ciąży. Nie lubię dzieci i nie ogarnęłabym dziecka. Wiem, że gdybym zaszła w ciążę to zacząłby się dramat. Boję się panicznie. W ostatnim cyklu okres spóźnił mi się 3 tygodnie, a ja wydałam około 200zł na różne testy - z krwi i sikane. I w żaden nie wierzyłam... Uspokoiłam się dopiero, jak przyszedł okres.
To tak w skrócie.
Bardzo się męczę, jest mi bardzo źle z tym... Rodzina i chłopak nie rozumieją i mówią jedynie: myśl pozytywnie. A ja za każdym razem kiedy myślałam w życiu pozytywnie to nic mi nie wychodziło, więc już uznałam, że lepiej nastawić się negatywnie na wszystko . Tylko, że to się pogłębia. Nie cieszę się z życia. Żyję w ciągłym strachu przed chorobami, ciążą albo inną katastrofą. Ojciec tylko od czasu do czasu mnie opie****, że tak nie można i że zatruwam życie sobie i innym. Mój chłopak powtarza cały czas, że to musi się zmienić, a moja mama, że jestem walnięta. Powiedziałam im WPROST, że mam problem psychiczny i nie radzę sobie z tym oraz że potrzebuję pomocy. Usłyszałam, że mam próbować.
Boję się, że w końcu zostanę sama, bo kto chciałby być z kimś takim jak ja? Nie chcę ślubu, nie lubię dzieci, jestem wiecznie zestresowana, w nic nie wierzę, nie ma we mnie pozytywnej energii (mimo że nie widać tego na pierwszy rzut oka). Aktualnie jestem za granicą i znów mam problem z okresem - zamiast krwawienia od trzech dni mam plamienia i płaczę od wczoraj, że dzieje mi się coś niedobrego. Nie umiem wyluzować...
Myślicie, że ja sama mogę coś dla siebie zrobić?
Czy można udać się gdzieś na terapię, za którą się nie płaci? Obawiam się, że rodzina na razie myśli, że PO PROSTU JESTEM PESYMISTKĄ i MUSZĘ ZACZĄĆ MYŚLEĆ POZYTYWNIE i nie dostanę pieniędzy na terapię.
Zresztą, czy to w ogóle da się zmienić....
Dziękuję za jakąkolwiek pomoc.