Witam
Przepraszam, że umyślnie zakładam drugi temat o podobnym problemie do netkobiety.pl/t108388.html
Jednak u mnie sprawa pomimo podobieństw nieco się różni.
Przepraszam też za prawdopodobnie niezrozumiałą wypowiedź, jestem zmęczony, a to nie daje mi spokoju.
Mam niecałe 20 lat i spore powodzenie u kobiet, nie ma imprezy, na której jakaś dziewczyna nie próbuje chociaż flirtować ze mną.
Przykład z ostatniej imprezy, byłem u znajomych, gdzie większość jest starsza ode mnie (+24) i prawie każdy jest w związku (zazwyczaj po 2 lata wzwyż).
Zajęta dziewczyna zaczęła się za mną oglądać, a później zaczęła rozmowę w każdej chwili, w której mogła, czy to przy stole czy wyszła za mną na papierosa, nawet przy swoim bodajże narzeczonym (lub chłopaku, poznałem ich na tej imprezie) zaczynała flirtować.
Problem w tym, że ja nie chce się wiązać z żadną dziewczyną (być może uraz po byłej, po 1,5 roku razem i przyprawiła mi rogi).
Jak wypatrzę sobie jakąś dziewczynę (uczę się w małym mieście) to zazwyczaj wystarczy, że kilka razy zetknę się wzrokiem z tą dziewczyną, a ona zrobi pierwszy krok tj. zagada lub napiszę/zaprosi na fb.
Wczoraj kumpel rozmawiał z jakąś dziewczyną (chodzi z nami do szkoły, inna klasa) i mówił, że skierowała rozmowę na mnie (wie, że się kumplujemy) i powiedziała mu wszystko o mnie tj. gdzie mieszkam, czym jeżdżę, co chce robić w życiu i czym się interesuje pomimo tego, że dziewczyny na żywo nie widziałem (tylko zdjęcia na fb, nie przypominam jej sobie ze szkoły/nowa szkoła).
Gdy pracowałem to minimum jedna dziewczyna na dwa dni zapytała się o mój numer itp...
Przestałem chodzić na siłownie m.in. z tego względu (bardzo słaby powód, bardziej chodzi o brak czasu), zacząłem zajmować się nauką i to jest teraz dla mnie priorytetem, zazwyczaj nie wychodzę bo się uczę lub po prostu nie mam ochoty (nie licząc tych imprez u znajomych).
Myślałem, że to w jakimś stopniu hmm zniechęci dziewczyny do mnie, ale nie odczuwam różnicy.
Kumpel namawiał mnie, że skoro tam mam to żebym korzystał i po prostu brał dziewczyny "na raz", spróbowałem raz i nic poza chwilową "satysfakcją" i czymś w stylu obrzydzenia do siebie nie zyskałem.
Podobają mi się zajęte dziewczyny, ale ich staram się nie podrywać (skoro mi nie wyszło nie znaczy, że innym też ma nie wyjść...) kilka dziewczyn rzuciło swoich chłopaków po tym jak mnie poznały i tam kilka spotkań (w grupie, rzadko samemu, jak wspominałem staram się ich nie podrywać chociaż nie przeszkadzałoby mi to) rzucały swoich chłopaków i automatycznie stawały się dla mnie nieatrakcyjne.
Hmm tak jakbym chciał gonić królika, a nie go złapać. Jest to dla mnie po prostu uciążliwe, może po prostu powinienem być sam do końca? Wizja takiej samotności (zazwyczaj) nie jest dla mnie straszna, a czasem wręcz pożądana.
Dodam, że mam nieco złą opinie na temat dziewczyn w moim wieku, mam wrażenie, że można im zaimponować byle czym, nie mają żadnych standardów, liczy się wygląd i nic więcej. Dlatego próbuje nawiązywać kontakt z kobietami w wieku 25lat, czuje po prostu, że to jest jakieś wyzwanie (np. ja się jeszcze uczę, a ona kończy studia), ale i tak, gdy jest chętna to zaczyna być z automatu przeze mnie ignorowana...
Chciałbym poznać opinie na wasz temat, jeżeli tekst jest bardzo nieczytelny to później lub jutro go zredaguje.