Mam pytanko. Czy stosujecie w stosunku do partnera metodę tzw. ciche dni jako sposób okazania swojego niezadowolenia? Jak ktoś chce napisać to krótko: dlaczego i jak się to odbywa.
Nie stosuję. Jeżeli potrzebuję czasu na przemyślenie czegoś, to mówię wprost, że potrzebuję czasu i mówię wprost, ile tego czasu potrzebuję.
Ciche dni są przemocą psychiczną. Jak się nie chce o czymś rozmawiać, jak coś nas zabolało i potrzebujemy to przemyśleć, to dojrzałym zachowaniem jest powiedzenie tego drugiej stronie i określenie terminu, w którym o czymś porozmawiamy. Ciche dni to oznaka słabości i nie wyobrażam sobie być w związku z kimś, kto by wobec mnie taką przemoc stosował. Przeżyłam to raz, mój eks mi zafundował taki weekend, a ja zupełnie nie wiedziałam o co mu chodzi.
Gdyby w tym momencie ktoś mi coś takiego zrobił, to od razu ewakuowałabym się z takiej relacji.
Mam pytanko. Czy stosujecie w stosunku do partnera metodę tzw. ciche dni jako sposób okazania swojego niezadowolenia? Jak ktoś chce napisać to krótko: dlaczego i jak się to odbywa.
Nie, nigdy nie stosuję czegoś takiego w swoim związku.
Uważam, że ciche dni, to tak naprawdę forma manipulacji i przemocy emocjonalnej, niezależnie od tego, czy stosują ją kobiety, czy mężczyźni, która ma za zadanie zmusić partnera - którego karzemy milczeniem - do uległości.
Czyli z góry wyklucza dialog i dojście do porozumienia.
Takie gierki są niedojrzałe i szkodliwe dla związku.
Chyba, że np. poziom złych emocji jest już tak ogromny, że partnerzy wspólnie decydują o tym, że dają sobie jakiś czas na ochłonięcie i pozostanie bez kontaktu (jeśli się razem nie mieszka) po to, żeby wrócić do rozmowy bez ryzyka pozabijania się.
Generalnie jednak "ciche dni" to w mojej ocenie manipulacja uniemożliwiająca porozumienie się - wpływająca na relację destrukcyjnie.
Dziękuję Paniom za wpisy. Też uważam że to niepotrzebne zaognianie sytuacji. Bo wydłuża w czasie rozwiązanie problemu a czasami jeszcze powiększa/dodaje nowe kłopoty.
Tzw. ciche dni to forma biernej agresji.
Agresywną, z własnej decyzji, nie jestem; potrafię drugiej osobie, w tym partnerowi, powiedzieć o swych uczuciach, nie tylko niezadowoleniu, powstałych na skutek jej zachowania. Szanuję siebie, szanuję innych, a stosowanie przemocy - w tym psychicznej - jest sprzeczne z moją hierarchią wartości.
6 2020-02-22 17:09:05 Ostatnio edytowany przez SaraS (2020-02-22 17:09:19)
Nie urządzam cichych dni, co najwyżej ciche 3 minuty na zebranie myśli, bo nie znoszę odkładania problemów na później. Wolę o czymś pogadać nawet na gorąco niż szykować zgrabne przemówienie. Inna sprawa, że też jakichś wielkich problemów nie było nigdy między mną a moim partnerem, żebym musiała się godzinami wyciszać - ot, zbroił coś, to mu to zaraz powiem, ewentualnie poczekam dosłownie te 3 minuty, żeby ubrać foszek w słowa. W drugą stronę działa to podobnie na szczęście.
Łaaał!
Ja tam stosuję w myśl:
Cichy weekend nie do wytrzymania? Na pewno miałem tygodniówki, a rekord może dobijał do dwóch.
Nie. Ani ja, ani mąż nie akceptujemy tego typu „metod”. Ciche dni to nic innego jak próba manipulowania uczuciami drugiej osoby, albo „kto pierwszy pęknie”. W naszym związku nie ma miejsca na coś takiego. Walimy najgorszą prawdę prosto w oczy, o dziwo, kłócimy się b. rzadko. Od 7 lat małżeństwa mieliśmy 2 poważne kłótnie, przy czym jedna była spowodowana tylko i wyłącznie moją głupotą.
Tak. Mąż stosuje. To chyba jego ulubiona forma "dotknięcia" mnie. Jak to się odbywa? Zwyczajnie. Olewa mnie nie odzywa się, telefon w ręce i tyle . Albo czekam, albo staram się załagodzić "konflikt", bo się nudzę, chce pogadać, czy wrócić do normalności
Ciche dni fundowała w domu mama tacie, więc z dzieciństwa zostało mi głębokie postanowienie, że ja takich metod stosować nie będę. Jednak bywało, że byłam tak wzburzona, że potrzebowałam milczenia i ciszy na zebranie myśli. Mój mąż o tym wiedział a wyciszanie emocji na gdy nie trwało długo.
Zalezy jak te ciche dni maja wygladac.
Jak jestem wkurzona to ignoruje czasami druga osobe. Nie w celu jakies kary, ale dlatego, ze mi sie nie chce.
Nie stosuję. Czasem potrzebuję się wyciszyć, ale nie ma to nic wspólnego z karaniem partnera za coś, co zrobił lub powiedział, zresztą wówczas zwykle wysyłam stosowny komunikat. Znam bowiem inne, znacznie bardziej konstruktywne i efektywne sposoby, by coś przekazać, wyjaśnić lub otrzymać.
Tzw. ciche dni ludzi od siebie oddalają, rozmowa i szczerość wręcz przeciwnie.
ja czasami musiałam się wyciszyć po wkur*ie i mój facet skakał wokół mnie (czasem dosłownie) i wmawiał, że strzelam fochy i jestem fosiastą księżniczką.
mimo, że tłumaczylam na spokojnie, że po prostu potrzebuję chwili dla siebie, to nie foch tylko uspokajam emocje i to tego tłumaczyłam jak krowie na rowie przyczynę złego samopoczucia. to i tak było "nie, nie to FOCH."
ale to był przemocowiec psychiczny więc dziś już z dużym dystansem do tego podchodzę, ale wtedy naprawdę już sama nie wiedziałam czy to co robię jest normalne czy nie.
Ciche dni wcale nie rozwiązują problemu. Jeśli mamy żal lub coś nam nie pasuje najlepiej to powiedzieć- nie znaczy wykrzyczeć w nerwach. Najlepiej przed rozmową poukładać sobie wszystko i ochłonąć. Emocje nie są dobrym doradcą ale ciche dni też nic konstruktywnego nie wnoszą. Jeśli zdaży się nawet jakaś emocjonalna kłótnia- trudno i tak bywa, tylko żeby nie za często i żeby nie powiedzieć za dużo. Jeśli mam wybierać już wolę konstruktywną kłótnię niż ciche dni, które nic nie wnoszą A kiedyś i tak trzeba przegadać problem.
dni to nie, brak mi cierpliwości ale ciche godziny owszem. Z reguły pękam po trzech, gdy mnie rozsmiesza.
Ale jeśli Ciebie rozśmiesza Adiaphoro, to znaczy, że on też pęka
Nie miałem z tym do czynienia w związku. Raczej w relacjach rodzinnych czy ze znajomymi, tzn z sytuacjami, które mogą generować konflikt a następnie ciche dni. Tylko do tych cichych dni nigdy nie dochodziło:)
No zwyczajnie nie potrafię sam od siebie strzelić focha i się nie odzywać. Moim zdaniem tłumienie tego w sobie czy samotne przepracowywanie emocji ,do niczego nie prowadzi. Wyjście to albo przyznać się do błędu i przeprosić albo powiedzieć wprost, co mi się nie podoba w tej konkretnej sytuacji. Jak już się pojawią problemy to lepiej je chyba wspólnie rozwiązać. Oczywiście, jak ktoś koniecznie chce pobyć sam, to nie widzę powodu, aby mu w tym przeszkadzać, ale ja nie widzę dla siebie w tym żadnej ulgi.
Hmmm bardziej to cichy dzień, gdzie oboje milczymy ale nie ignorujemy się. Nie po to by karać ale chcemy sobie coś przemyśleć, wyciszyć się. Zaraz po tym w sumie się śmiejemy. Albo ja coś złośliwie dotne i wie że mi humor wraca, albo on coś powie lub zrobi, zazwyczaj mnie rozsmiesza i przechodzi nam, oczywiście musi być też rozmowa
A czy to te osławione ciche dni, nie, to czas dla siebie bo ciche dni mają za zadanie karać a tu chodzi o czas dla siebie, bez ignorowania się wzajemnie i krótko to trwa
Już wolę wyrzucić wszystko z siebie jak karabin maszynowy, żadnego duszenia w sobie, żadnych cichych dni (to okrutna niepotrzebna krzywdząca kara), żadnego kładzenia się (do tego samego łóżka) z żalem.
[…]żadnego kładzenia się (do tego samego łóżka) z żalem.
Eee, to akurat proste, wystarczy kłaść się do innego łóżka.
Jak już się pojawią problemy to lepiej je chyba wspólnie rozwiązać.
To jak w amerykańskich filmach, gdzie ciągle wszyscy się nawzajem pytają - chcesz o tym porozmawiać? No ale to hałaśliwy naród, a cisza nieraz ma działanie terapeutyczne. Nie twierdzę, że dla wszystkich.
Po lekturze tego wątku zacznę chyba inaczej pojmować samo znaczenie słów "ciche dni" DO tej pory kojarzyłem to wyłącznie z fochami i wypinaniem się, gdzie pokazuje się swoją bojową postawę typu: " Ja pierwszy ręki nie wyciągnę!" I tak można sobie czekać...
Ale jeśli Ciebie rozśmiesza Adiaphoro, to znaczy, że on też pęka
![]()
on się w ogole nie przejmuje moimi cichymi godzinami, więc trudno mi utrzymać powagę, gdy cmoka mnie w czółko ze slowami - dzieciak
IsaBella77 napisał/a:Ale jeśli Ciebie rozśmiesza Adiaphoro, to znaczy, że on też pęka
![]()
on się w ogole nie przejmuje moimi cichymi godzinami, więc trudno mi utrzymać powagę, gdy cmoka mnie w czółko ze slowami - dzieciak
Haha i mój to samo
Dziś po kłótni przyszedł, przytulił z buziakiem (ja dla zasady się opieram ) i mówił, że wie że zaraz się uśmiechne no i tak było... Kurde zna mnie aż za bardzo, nawet wie kiedy w takich sytuacjach stoję w łazience i uśmiecham się do lustra