Dziewczyny!
Kiedy rozwala Nam się świat,w kawałeczki,na tysiące,kiedy wydaje sie,że nigdy nic nie posklejamy,kiedy stajemy nad gruzowiskiem swojego zycia,serce nie bije,nie masnu,nie czujemy głodu,budzimy sie na mokrej poduszce od łez,kiedy jestesmy zmuszone podejmować decyzje,na które nie mamy ochoty,bo czujemy,ze podejmujemy je wbrew komuś,kogo kochamy,kiedy dzien nie rózni się od nocy,kiedy sen nie przychodzi,a mysli,które z głowy wyganiamy,jakims niebywałem cudem wkradają się tam z powrotem,kiedy tęsknota jest tak wielka,że odczuwamy ból każdym kawałkiem ciała,w końcu ,kiedy bierzemy wine na siebie,zadajemy pytania,na które i tak nie uzyskujemy odpowiedzi-----to wszystko ,te reakcje,są normalne.
Przepraszam,że tak Wam piszę.Ja to wszystko przeżyłam.Każdy etap żałoby po zdradzie,po rozstaniu...Wszystko.Byłam na dnie,dostawałm kopniaka,cudem trzymałam głowe na powierzchni ziemi,cudem łapałam jeszcze oddech,nie czując powietrza,ale wstawałam...
Najpierw pełzałam na kolanach,upadałam i znowu się podnosiłam na kolana,potem jakoś wstałam...Najpierw szłam powoli,zaczęłam wychodzić z domu,stosowałam wszystkie mądre rady,na zorganizowanie sobie czasu,robiłam wszystko,co Mądrzy Ludzie mi radzili...Jednak miałam chwile upadków...W samotności,wiedząc,że nie mam szans,że po długiej walce,przegrałam swoje małżeństwo ,wyłam....Chodziłam do lasu krzyczeć...Pytałam Boga...
Był czas,kiedy nie byłam Człowiekiem,funkcjonowałam jak jakis cyborg,dobę rozciągnęłam do conajmniej 36 godzin,wszystko miałam sama na głowie...Zapchany prysznic był dla mnie tragedią,jakieś nagłe,niezaplanowane zdarzenie,rujnowało cały grafik,panikowałam....
Najpierw nauczyłam sie prosić o pomoc...Nie było to łatwe,ale znależli się wokół mnie ludzie,chocby sąsiedzi,którzy zawsze pomogą...
Potem zapragnęłam być znowu kobietą...
Bo nie byłam.Nie miałam ani siły,ani celu,ani ochoty,zeby o siebie zadbać...
Ciągle kochałam.Robiłam wszystko,żeby pogrzebac tę moja miłość...Żałoba po zdradzie jest straszna ,dla mnie była straszna...
Musiałam GO widywać,rozmawiać,mamy dzieci...Początkowo te spotkania to był stres,trżesące się ręce,łzy w oczach,gula w gardle,potem przepłakana,bezsenna noc....
Tak było półtora roku.Nie mogę pwoiedzieć,że było z dnia na dzien na lepiej,bo nie było,bolałao jak cholera,tym bardziej,że ja,uziemiona z dziećmi,walcząca o wszystko,o utrzymanie się na powierzchni ziemi,kurczowo trzymająca życia-wiedziłąm,że Niewiernemu jest dobrze;miał wekendy z Damą,wakacje,wokół siebie roztaczali szczęscie...
Odchodziłam od zmysłów....Nie wiem,co trzymało mnie przy życiu,robot ,nawet ludzki,ma chyba jakieś wewnętrzne zasilanie.Może to były MOJE DZIECI,może jakaś wewnetrzna siła.Nie wiem,a;e cokolwiek to nie było---przeżyłam.
W trakcie tej mojej żałoby,po miłości,trafiłam na forum o zdradzie(nie będę go reklamować,nie to miejsce,nie ten czas,nie mój cel),zobaczyłam,że nie jestem jedna,ludzie wylali mi niejeden kubeł zimnej wody na głowę.Ja mówiłam ,że kocham i wyłam...Nocami pisałam,rozmawiałam z innymi,nieznajomymi,ale jakże się rozumieliśmy....Krok po kroku,terapeuci,ludzie z neta,przyjaciele,Rodzina,Dzieci--pokazywali mi,że jestem dla nich ważna.Stary kumpel nie przyjmował do wiadomości słowa NIE-zabierał mnie na spacery,obiady...Stawiał do pionu...
Pamiętam,że raz,w takiej ekskluzywnej knajpie,przy obiedzie,który dziobałam widelcem,wyjął zdjęcia,moje,sprzed mniej więcej roku-zdjęcia z pracy.Potem podał mi spore lusterko i zapytał;
Dziewczyno,co TY z sobą zrobiłaś???/
Patrzyłam.To nie byłam JA.Bez makijażu,cienie pod oczami,byle jaka bluza,poobgryzane paznokcie,siwiutenkie odrosty na 10 cm,włosy związane w kitkę...
Siedziłam sobie w tej knajpie,patrzyłam i płakałam.Ludzie tez patrzyli.Było cicho,nikt nic nie mówił.
Ten mój przyjaciel,też milczał.
To było jakos latem..W każdym bądz razie,było ciepło,czyli ponad rok,po zadanym mi ciosie...
Nie pwoiem,że pomogło od razu.Nadal wyłam w poduszkę,nadal tęskniłam,nadal kochałam....
Aż pewnego dnia,rano,w sobotę,obudziłam się w mojej cudownej sypialni,i powiedziłam sama do siebie;
FUCK,ZA KIM JA PŁACZĘ,PRZECIEZ JA GO JUZ NIE KOCHAM...
Nie wiem kiedy,nie wiem jak,wiem tylko,jaką długą drogę przeszłam,wiem ile zawdzięczam Innym ludziom,nie wiem skąd czerpałam wolę i chęc do życia.
Ale udało mi się.
Potem poznałam kogoś,przy kim widze gwiazdy,przy kim oddycham,przy kim czuję sie kobietą ,wiem,ze zawsze stanie za mną murem...
Nie powiem,że jest łatwo....
Chyba najpierw trzeba zamknąc stare drzwi,potem dopiero otworzyć nowe...
Niczego nie planuję,cieszę się tym co mam,jestem szczęśliwa i choćby to szczęscie miło trwać krótko,to zostaną mi piekne wspomnienia....Tak teraz podchodzę do życia.
Mam problemy,nie żyje w złotej klatce,ale robię wszystko,żeby je rozwiązywać,nie uciekać,uczę się ciągle rozmawiać....
Dziś,mój osobisty niewierny(prawda jak ładnie go nazywam?)-nie robi na m nie wrażenia,rozmawiam z nim,mogę kawe wypić,trzymam na dystans,nie pozwalam wnikac w moje prywatne życie ani na cm...Jedyne co mnie z nim łączy to DZIECI i wspomnienia,te dobre.
Czy mozna wybaczyć zdradę?
Można,jak się przestanie kochać--tak myslę,inaczej nie umiałam.
Wybaczyć,ale nie zapomniec krzywdy,nie zyć nią,ale nie pozwolic zgasnąc czerwonej lampce...
Nie wiem,czy cokolwiek Wam pomogłam,bo prawda jest stara jak świat--czas leczy rany,ale każdy z Nas,ma swój czas...Ja potrzebowałam ponad póltora roku....
Powodzenia Dziewczyny