Boże! Jakbym czytała o sobie...
Z tym, że ja raczej już podjęłam decyzję. Chłopak jest fantastyczny, dogadujemy się znakomicie, rozumiemy bez słów... Cały proces poznawania był pełen momentów "WOW!", bo ja też tak myślę/podchodzę/chciałabym/marzę. Zdecydowanie jest moją bratnią kochaną duszą:) ale... właśnie. Z przyjaźni urodziło się coś więcej. Zakochał się mocno.
A ja?...
A ja nie... Uwielbiam go jako człowieka, mogłabym cały czas z nim spędzać, jest cudowny, ale co z tego, skoro po prostu mnie nie pociąga... To okropne, bo chyba każdy marzy o tym, by mieć dziewczynę/chłopaka, który pójdzie za nią w ogień, będzie bratnią duszą a do tego chłopakiem, mężem. Miłością. Chciałabym mieć takiego męża jak on. To byłoby chyba największe szczęście od Boga:)
Ale nie zmuszę się do tego, by mi się spodobał... Oczywiście wiem, że z czasem mógłby mi się spodobać, bo gdy czuje się coś do kogoś, to z czasem zaczyna się ta osoba podobać (względy psychologiczne) Bo jesteś przywiązana, bo czujesz się przy nim wspaniale. Ale ja tak nie chce. Nie chcę tak "nie-naturalnie". Chciałabym, by po prostu mnie pociągał, była jakaś chemia, bym myślała o tym, jak to jest się z nim całować, kochać, a u mnie tego nie ma... Nie fantazjuje o nim...
Rozumiecie...? To jest ważne, bo bez namiętności to raczej jest przyjaźń a nie miłość...
Dlatego też, czytając Sylwii wypowiedzi, myślę, że ma ten sam kłopot. Nie czuje do niego chemii. Uwielbia go, kocha jak człowieka, ale jest w pewien sposób aseksualny. Teraz cierpią, bo ona go chciała jako człowieka, przyjaciela, a on jednak chciał czegoś więcej...