Cześć wszystkim.
Przeżywam bardzo trudny okres w swoim życiu, ponad tydzień temu rozstałam się z facetem z którym byłam w związku rok.
Na początku jak w każdym związku wszystko było super, dbał o mnie, starał się i poświęcał dużo czasu. W pewnym momencie poszedł do stałej pracy z bardzo dobrym stanowiskiem w wojsku. Od tamtej pory zmienił się, wiadomo, presja dnia, dużo stresu, nowe otoczenie i środowisko, zaczynał mieć coraz mniej czasu dla mnie bo dużo pracował. Od początku tego roku, zaczęło się psuć między nami, mniej rozmów, trochę się zdystansował, próbowałam to jakoś sobie tłumaczyć, ale w pewnym momencie uzbierało się we mnie dużo żalu.
Mimo wspólnego urlopu w górach na ktorym wspolnie byliśmy w lipcu(zero klotni, szczęście, wspólne spędzanie czasu, On taki jakiego go poznałam, z poczuciem humoru, uśmiechnięty i zadowolony) po powrocie znowu się zdystansował, na tyle że nie odzywał się po czasie cały tydzień do mnie. Coraz mniej czasu spędzaliśmy razem, dodam że nie mieszkamy razem, głównie widywaliśmy się w weekendy. Kiedy po tygodniu nie odzywania się zadzwoniłam do niego żeby wyjaśnić, co się z nim dzieje, stwierdził klasycznymi wymówkami że ma dużo pracy, dużo swoich przedsięwzięć, i nie ma na nic czasu. Bardzo mnie zabolało to kiedy mówiłam o swoich uczuciach a On stwierdził że "robie afere" powiedziałam że mi przykro, że się nie stara, że kiedyś to by dla mnie góry przeniósł a teraz osiadł na laurach, że jest egoistyczny, patrzy tylko dla siebie i własny czubek nosa, że nie jestem dla niego priorytetem i bardzo mnie to boli. On stwierdził że zawsze robił co chciał i chodził swoimi ścieżkami, że każda kobieta ma jakieś "oczekiwania" a On chyba nie potrafi temu sprostać. Na moje pytania czy mnie kocha odpowiedział że tak, ale gdy zapytałam się go co dalej z nami odpowiedział mi że nie wie, również z wspólną przyszłością. Po zakończeniu rozmowy nie wytrzymałam, pojechałam do niego i zabrałam swoje rzeczy z szacunku do samej siebie, dlatego że nie chce żyć w niepewności, boli mnie to że po roku bycia w związku z kimś można być niepewnym i nie wiedzieć czego się w życiu chce, szczególnie że się kogoś kocha, zranił mnie tym okropnie. Gdy zabierałam swoje rzeczy od niego z domu, stal w korytarzu, nie powiedzial ani słowa, widać było że był zdezorientowany, nie wiedział co zrobić, łapał się tikiem nerwowym za szyję i stał w miejscu. Zapytałam się go czy ma mi jeszcze coś do powiedzenia, powiedzial że jest w szoku że przyjechałam po swoje rzeczy. Odchodząc powiedziałam mu tylko ze mam nadzieję że dobrze to sobie wszystko przemyślał, On pod nosem burknął "co przemyślałem". Wyszłam z domu i trzasnęłam drzwiami. Bardzo mnie zabolało to, że ktoś kogo kocham nie potrafi ze mną być, zranił mnie okropnie, a nie chce żyć z kimś aby być tylko "opcją" w momencie w którym On znajdzie kogoś lepszego, kogo będzie pewien. Kilka dni po naszym rozstaniu byłam w restauracji na piwie ze znajomymi, On doskonale o tym wiedział bo znajomi wysyłali zdjęcia na grupie na której jesteśmy oboje, w między czasie pojawili się jego kumple stolik obok, a On przyszedł z kolegą jak gdyby nigdy nic, i jeszcze spojrzał mi prosto w oczy. Wbił mi nóż w plecy, tym że tak się pojawił, gdy On przyszedł dopiłam piwo i wyszłam stamtąd. Nie mogłam znieść tego wzroku znajomych którzy wszyscy patrzyli na mnie, i nie wiedzieli o co chodzi, czulam się niekomfortowo. Wydaje mi się że nie wziął tego wszystkiego na poważnie ale ja musiałam tak postąpić, odejść i zabrać swoje rzeczy, nie dla niego, nie dla nas, a dla samej siebie i z szacunku dla siebie. Nie chce dawać od siebie całej miłości, i wszystkiego co mogę dać od siebie dla człowieka który rzuca mi ochłapy.
Jest mi przykro, i czuje się rozczarowana.
Nie mamy kontaktu, nie dzwoni ani nie pisze, ale mam wrażenie że jeszcze się odezwie, chodź nie czekam i nie łudze się.